Recenzując jakieś dwa lata temu debiutancki krążek proAge „Odmieny stan rzeczywistości”, wspomniałem, że to zespół, którym zachwycałby się zapewne Tomasz Beksiński, bo będzińska kapela jest w istocie duchowym dziedzicem spuścizny kultowego Abraxas.
Na „MPD” (co jest zapewne skrótem od jednego z utworów: „Mozaika Pięknych Dusz”) proAge dalej wikła się w te post-abraxasowe inspiracje, czyli kontynuuje stylistykę debiutu, choć najnowszy krążek wydaje się być stworzony z większym rozmachem niż poprzedniczka, a zespół odważniej sięga po chociażby hard rock. Oczywiście natura „MPD” jest skrajnie prog-rockowa, z tymi wszystkimi łamańcami perkusyjnymi, niezwykle istotnym znaczeniem brzmień klawiszowych (do grupy dołączył znany z Kruka i Brain Connect, Krzysztof Walczyk),wielowątkowymi, rozbudowanymi kompozycjami i niejednoznacznymi tekstami, które należy interpretować w połączeniu z muzyką. Brzmienie proAge odwołuje się raczej do art-rocka lat 80 i 90, ze specyficznym, baśniowym brzmieniem syntezatorów (czasem aż nazbyt cyfrowym), co z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się nieco anachroniczne, choć i niepozbawione uroku. Wystarczy zresztą posłuchać jaka jest różnica jakościowa w brzmieniu otwierającego krążek „Przebudzenia” gdzie Walczyk gra na pachnących cyfrą syntezatorach, a w świetnym „Owładnięciu”, gdzie do głosu dochodzą jak zwykle przecudne, cieplutkie, analogowe organy Hammonda. Z drugiej strony właśnie te cyfrowe dźwięki budują idealny, kosmiczno-psychodeliczny klimat rodem ze szkoły berlińskiej elektroniki w „Substancje które lubię” (dodatkowo upięknione solówką na klarnecie Grzegorz Hankusa). Na krążka na flecie poprzecznym zagrała też Małgorzata Łydka, podkręcając choćby miniaturkę „Dryfująca magia w płynie”.
Mariusz Filosek na wokalu kontynuuje styl Adama Łassy z Abraxas i Ananke. Mnie jego śpiew w zetknięciu z tekstami przekonuje. Buduje spójny obraz narracji, a jest to o tyle istotne, że przy okazji „MPD” mamy do czynienia z koncept-albumem. Filosek opowiada historię człowieka cierpiącego na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości – w jego głowie skrywają się aż dwadzieścia cztery osobowości. I tak jak charaktery podmiotu lirycznego, tak zmienia się muzyka. Mamy więc momenty niemal anielskie, sielskie, gdzie indziej buchają hard rockowe riffy, a nawet zbliżające się do metalu. Podobnie wariuje sekcja, tam gdzie trzeba odpowiednio stonowana i spokojna (w „Ja to on” bas Romana Simińskiego serwuje hipnotyzującą linię, a Arek Grybek melodyjnie obtłukuje kotły), a gdzie indziej uderza nagłymi galopami („Owładnięcie”). Całość ubarwiona jest solówkami, z dominującą rolą klawiszy Walczaka, ale i gitary Sławomira Jelonka potrafią oczarować dobrymi melodiami jak w podniosłych „Owładnięciu” oraz „Póki mam twarz” czy zdecydowanie bardziej rozszalałym „Wiosna na betonie”.
„MPD” poprzez eksplorowanie brzmień dużo wyraźniej neo-progresywnych, znaczy takich odwołujących się do kapel pokroju wczesnego Marillion czy Pendragon, sprawia wrażenie krążka mocno odrealnionego, onirycznego, wiszącego na granicy snu i jawy, nie tyle psychodelicznego, co raczej baśniowej groteski. Zdają się to również sugerować niepokojące grafiki Małgorzaty Bandurskiej. proAge to zespół, który ma do zaoferowania dużo: dobre melodie, wysokiego szczebla instrumentalistów, niejednoznaczne teksty, a przede wszystkim muzykę pełną wyobraźni. Odnoszę jednak wrażenie, że powinni uwspółcześnić nieco brzmienie, zbliżyć je do dzisiejszych standardów, tak jak choćby Lizard na swoich ostatnich krążkach, bo w chwili obecnej proAge na „MPD” gra tak jak Lizard na swoim debiucie „W galerii czasu” z 1997 roku czy Collage na „Baśniach”. Dla fanów takich kapel jak Abraxas, wczesne Collage i Lizard, proAge będzie bez wątpienia łakomym kąskiem.